One shot "Marchewki nie rosną w Egipcie"

/ x /
One shot niezwiązany z historią Stelli i Harry'ego. Napisany dużo, dużo wcześniej.
-Louis, możesz mi jeszcze raz powtórzyć to, co mam niby zrobić?- znowu zapytał przyjaciela, chociaż nie było w tym zadaniu nic skomplikowanego, a jednak dla Malika okazało się zbyt trudne do przyswojenia albo to ten typ człowieka, który nie ma doświadczenia w pomaganiu innym, ponieważ skupia całą swoją uwagę wyłącznie na własnym odbiciu w lustrze.
-Masz po prostu odwrócić jego uwagę, gdy ja i Harry wślizgniemy się do tego oto pomieszczenia, gdzie zaginął mój bezcenny bagaż- powiedział, już chyba, po raz setny swój niezwykle precyzyjny plan. Tomlinson od małego dzieciaczka tak miał, że nigdy nie przemyślał swoich działań i kończyły się zazwyczaj kłopotami. Czasami dawał się przekonać do zmiany decyzji, ale Zayn i Harry widzieli, że nie tym razem. Postanowili więc włączyć się do akcji ratowania walizki Louis’a, bo wiecie- Tomlinson bez walizki jest jak świat bez kobiet- nudny, szary, przygnębiony. Szkoda tylko, że nikt nigdy się nie dowiedział, jaka była zawartość owego pakunku.
-Zsynchronizujcie zegarki na cztery, trzy, już!
-Co?! Co?! Że co?! Każdy wie, że się coś robi na raz, nie dwa! Zdjęcia na raz, start na raz… nie na dwa!- zaprotestował Malik, ale dostał w odpowiedzi tylko niecierpliwe spojrzenie starszego kolegi. Po chwili na twarzy Tomlinsona zagościł promienny uśmiech i wyszeptał jedynie: Nie czepiaj się, teraz idź i pokaż, co umiesz- wskazał na ochroniarza pilnującego porządku przy taśmie bagaży.
-Nie jestem pewny czy wyglądam wystarcz…- brunet chciał coś powiedzieć, ale został wręcz wypchnięty w stronę mężczyzny.
-Wyglądasz czarująco- rzucił mu loczek na odchodne, jednocześnie puszczając zawadiacko oczko i znikł gdzieś wraz z Louis’em za jednym ze sztucznych kwiatów umiejscowionych tuż przy taśmie, która prowadziła do magazynu.
Biedny Zayn, potrafił zagadać do każdej pięknej dziewczyny, ale jeszcze nigdy w swoim życiu nie podrywał faceta, a teraz musiał skutecznie zagadać tego ochroniarza, by ten nie zauważył jego towarzyszy. Już chyba wolał publicznie zatańczyć niżeli w tym momencie uwodzić kogoś takiego, a trzeba nadmienić, że taniec w wykonaniu Malika- to byłby dopiero wyczyn, zdecydowanie większy od tego zakładu z zeszłego tygodnia, by brunet nie przeglądał się w lusterku przez całe 24 godziny. Chłopcy mieli z niego niezły ubaw, ale jak myślicie, wygrał?

Malik całkiem dobrze radził sobie z zadaniem, kto by się spodziewał, że będzie się czuł się tak  swobodnie w towarzystwie mężczyzny. Zmienił nieco koncepcję szatyna i jedynie zaczął z nim rozmawiać zamiast uwodzić. Wszystkie sztuczki chciał zostawić na o wiele bardziej atrakcyjny obiekt.
-Droga wolna- ocenił Louis, upewniając się, że nikt więcej nie patrzy w ich stronę. –Harry, ruszamy!- dodał jeszcze ,chwycił Styles’a za rękę i pociągnął za sobą. Chłopakowi musiało widocznie zależeć na odzyskaniu bagażu, gdyż jego działania były niezwykle przemyślane, bo zazwyczaj najpierw robił, potem zbierał nagany. Tego dnia się zmienił.
-Aaa… To boli, wszystkie kwiaty są sztuczne, a ten akurat musiał być prawdziwy. I oczywiście musiał mi się wkręcić w moje loki!
-To paprotka, nie rosiczka, wyciągaj ją szybko i idziemy albo… czekaj… pomogę ci- zaproponował Tomlinson, gdy zobaczył, że przyjaciel nie daje sobie rady i teraz już obaj szarpali się z włosami Styles’a. –Nie da się! Nie da się! Nie. Da. Się.- wykrztusił ze złością, że nic nie idzie gładko i zgodnie z jego zamysłem.
-Zabieraj już te ręce, nie dość, że minie pomogłeś, to jeszcze pozbawiłeś kilku sprężynek- mruknął loczek, dalej się siłując z nachalną rośliną, a w drugiej ręce trzymając wyrwane włosy.
-Oops…
-„Oops…?”Co za oops?! Zazwyczaj, gdy to słyszę od ciebie, nic nie kończy się dobrze.
-Ręka mi utknęła…
-Jak to ci utknęła?! Wyciągaj ją, natychmiast!- Harry zaczął się denerwować, gdyż właśnie dostrzegł piękną kobietę, która nie wyglądała na tutejszą. Zapewne jakaś turystka, której mógłby zaoferować pokazanie miasta… lub inne rozrywki. Jeszcze krok, jeszcze pół i już stracił ją z oczu. Kolejna szansa zmarnowana, a on jak jakiś idiota toczy bój z szaloną paprotką.
-Styles, teraz mamy szansę, szybko!- pobiegli w kolejności Harry, plus roślina, plus ręka Tomlinsona na jego głowie i na końcu cała reszta Tomlinsona, pchająca wszystko to, co przed nim. –Wchodź do środka!- syknął.
-Louis, to szyb bagażowy!
-No wiem, nie sądziłeś chyba, że wejdziemy drzwiami- odpowiedział Styles’owi bez najmniejszej nuty emocji. Szczerze mówiąc, nikt już nie powinien się dziwić-a w szczególności najlepszy przyjaciel, że ten oto maniak marchewek i władca nienormalnych pomysłów nie skorzysta z drzwi, a z czegoś bardziej oryginalnego. Święta czy nie święta, dzień czy w nocy- okna, balkon, komin, dziury w dachu albo tunel pod piwnicą-nie są Louis’owi obce, ale tym, którzy go nie znają, jego zachowanie może  wydać się NIECO dziwne.
 Na szczęście udało im się sprawnie przejść przez wszystkie otwory, pierwszy wyszedł Styles, za nim Tomlinson. Loczek wyprostował plecy, spojrzał przed siebie i pobladł, Louisa jednak nie opuszczał dobry humor i zaczął żartować z sytuacji, w której się znalazł wraz z przyjacielem. Harry’emu nie było jednak do śmiechu, to nie był jego najszczęśliwszy dzień.
- Jak myślisz, jest tu więcej bagaży niż bloków, z których zbudowane są piramidy? Tak czy tak? I ile razy?- zapytał załamany chłopak patrząc na setki lub nawet tysiące czarnych walizek. Przeklął jednocześnie siebie w duchu, że Louis’owi również kupił taką na urodziny- właśnie w kolorze czarnym. –Dlaczego nie wybrałem tej błękitnej-westchnął, nie zauważył nawet, że w którymś momencie jego włosy stały się wolne od doniczki i ręki przyjaciela, tylko tu i ówdzie pozostały zielone liście.
- Nie łam się- próbował go pocieszyć Tomlinson i poklepał go po ramieniu. -Ruszamy!


dwie godziny później  *
Cały czas wypełniło im szukanie bagażu, niestety bez efektów, co wprawiało ich w irytację, zwłaszcza Harry’ego. Zayn również się denerwował, nie lubił bezczynie czekać, miał zamiar wybrać się dzisiaj na szaloną imprezę, ale musiałby już zacząć przygotowania do wyjścia, jednak obiecał pomóc Louisowi. Słowo to słowo.
W magazynie rozległ się ogromny krzyk Louisa, krzyk radości MAM! ZNALAZŁEM! Chwycił rączkę walizki i wybiegł szybko z pomieszczenia do wielkiego holu, gdzie czekał Zayn.
-Zayn, patrz, znalazłem mój bagaż, mówiłem, że nie zaginął, po prostu nie chciało im się szukać. To zwykli lenie, a jaki mają tam bałagan! Tego nie można opisać, to trzeba zobaczyć na włas…- przerwał mu ręką Malik, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty tego słuchać.
-Louis, wystarczy, masz to, co chciałeś, teraz już jedźmy do domu. Hmm… gdzie jest Harry?
-Harry?- szatyn zrobił zdziwioną minę. –Harry jest przecież tutaj- zaczął wymachiwać ręką za swoimi plecami, ale nie natknęła się na loczka. Brunet tylko uśmiechnął się do gromadki dzieci przechodzących obok nich, nawet im pomachał, ale prawdopodobnie wzięły Louis’a za wariata, najprawdziwszego wariata, który uciekł z psychiatryka. Inaczej się go nie dało określić.


*
-Jak mogłeś mnie tam zostawić, o mały włos, a poleciałbym na Madagaskar na łaskę lwów i tygrysów- Styles wyrzucał z siebie swoje żale.
-Lubisz przecież koty- wtrącił Louis.
-Nie przerywaj! Ta walizka jest dla ciebie ważniejsza od mojego istnienia, właściwie- co w niej masz, że stała się taka bezcenna?- zapytał Harry. Tomlinson nie udzielił odpowiedzi, co było przyczyną  bójki, jak to między chłopakami bywa. Podczas gdy Harry i Louis się przepychali, Liam zszedł z góry po schodach i w czasie ich nieuwagi otworzył własność jednego z nich.
-Nie przywieźliście mi pamiątek- syknął chłopak i skierował się do kuchni. Loczek podbiegł do walizki i ogarnął go gniew.
-M…M…Ma…Marchewki? Ryzykowałem swoje życie, nie wspominając o włosach dla kilku nędznych marchewek, które mogłeś kupić w sklepie naprzeciwko?!
-Niby tak, ale wiesz, to nie są zwykłe marchewki, to egipskie marchewki- oznajmił z nutą ekscytacji, wyszczerzając swoje zęby, jak to miał w zwyczaju.
-Marchewki nie rosną w Egipcie-krzyknął Niall z kuchni, w co uwierzyli od razu, bo to był profesjonalista w sprawach żywienia.
-To czas na zemstę- powiedział loczek i puścił oczko w stronę Tomlinsona.
-Nie! Błagam, zostaw moje balkonowe marcheweczki, proszę, oszczędź je- Louis zaczął histeryzować, owinął swoje ręce i nogi wokół prawej kończyny Styles’a.
-Nie zamierzam ich tknąć, pójdę raczej do… tam, dam, dam… ogródka- uśmiechnął się szyderczo do przyjaciela.
-Nie…nieee- jęknął Louis i zacisnął swe ręce jeszcze mocniej wokół nogi Harry’ego. –Skąd o tym wiesz, nikt nie miał o tym pojęcia.
-Nie, mój drogi przyjacielu, wszyscy znamy twój brudny, warzywny sekrecik, ale nie daliśmy tego po sobie poznać-uśmiechnął się kolejny raz, nawet trochę szerzej.
-Ty, ty draniu… Nie, wy wszyscy-dranie!- zerwał się z podłogi i pobiegł prosto do ogródka, gdzie spędził resztę dnia i nocy, pilnując swojej ukrytej hodowli marcheweczek, z kijem w ręku. O tej przygodzie z pewnością nie zapomną, ponieważ pamięć aparatu została całkowicie wypełniona zdjęciami pana Louisa „stracha” Tomlinsona, gdyż przypominał z daleka ową kukiełkę na wróble. Nawet jeśli udałoby mu się wymazać z pamięci te 24 godziny, codziennie rano chłopaki wieszali na lodówce coraz tonowe ujęcia szatyna, jak dzielnie pilnował swych grządek.


2 komentarze:

Obserwatorzy

Jakim cudem tu jesteś?
Ale wiesz, nic nie dzieje się przypadkiem :)