1
-Cands, na litość, zamknęłaś się w pokoju,
zasłoniłaś okna i siedzisz w tej ciemnicy, nie dając nawet znaku życia- Jane
pukała nieustannie do drzwi pokoju i czekała na przynajmniej jedno słowo
wyjaśnienia, bo panika zaczynała przejmować nad nią kontrolę.
-Nic mi nie jest, nie mam po prostu ochoty na
rozmowy- mruknęłam wystarczająco głośno, by mogła mnie usłyszeć i naciągnęłam
na siebie jeszcze bardziej koc.
Dziewczyna westchnęła ciężko, nie wiedząc, co ma
zrobić. Była bezsilna.
-Posłuchaj- zaczęła, spoglądając na mały srebrny
zegarek na jej nadgarstku- muszę iść na zajęcia, mam nadzieję, że potem
wyjdziesz łóżka i przestaniesz płakać. Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa-
oparła czoło o dębowe drzwi i kontynuowała swoją wypowiedź. -Chcę ci pomóc, ale
musisz mi na to pozwolić, trochę wyjaśnić, bo póki co nie mogę zrozumieć
dlaczego cierpisz przez związek z chłopakiem, którego kochasz i który kocha
ciebie…
Ona ma rację. To brzmi wręcz kosmicznie, jeśli
się nie zna całej prawdy. Można mnie teraz uznać za wariatkę, bo zakochałam się
w swoim ukochanym. Głupie, prawda? Pewnie, że tak.
-Proszę cię, Stella. Pozwól mi pomóc- poprosiła
wręcz błagalnym tonem głosu i stuknęła w drzwi po raz ostatni, aż opuściła
mieszkanie, nie dostając ode mnie żadnej odpowiedzi.
Przekręciłam się z lewego boku na plecy i
wlepiłam wzrok w sufit.
Co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć jej? To
zawsze jakieś rozwiązanie, ale czy podejmować takie ryzyko i wtajemniczać
kolejną osobę do tego chorego układu? Wtedy Jane musiałby pilnować swojego
długiego języka, co nie wychodzi jej za dobrze, ale z drugiej strony jest moją
przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką, która mnie nie ocenia, a wspiera, nieważne
jak sytuacja byłaby kiepska.
Chociaż jak się dowie, że ja i Harry to tylko
ustawka- na pewno zrobi mi wykład, że mój talent do śpiewania sam by się
obronił i wcale nie musiałam zgadzać się na alpejskie kombinacje, żeby zrobić
trochę szumu wokół własnej osoby. To po pierwsze.
Po drugie to to, że chcę ciągnąć fake jak
najdłużej się da, żeby nie stracić Stylesa, który nie ma najmniejszego pojęcia
o moim uczuciu do niego. Już słyszę słowa Jane, kiedy mówi mi, że jestem
masochistką i pyta co zrobię potem, gdy nasz umówiony czas się skończy.
No i po trzecie, czy mam mu powiedzieć? Od
zawsze żyłam w przekonaniu, że każdy człowiek zasługuje na prawdę w kwestach
sercowych, ale cholera, nie chcę być kiepską powtórką serialu, który wszyscy
znają. Caroline się w nim zakochała, powiedziała mu o tym prosto w oczy i
została odrzucona, a ja tak nie chcę. On sam kiedyś wspomniał, że nie szuka na
razie związku, więc bardzo prawdopodobne, że zostałabym potraktowana podobnie.
Jestem między młotem a kowadłem. Nie ma wyjścia
z tej sytuacji, żeby moje serce nie było nadłamane albo całkiem połamane.
Westchnęłam, zamykając bezsilnie oczy. Tak czy siak- będę cierpieć.
Minęła kolejna godzina, a ja dalej leżę w łóżku,
ukryta pod warstwami pościeli. Postanowiłam się w końcu z niego wygrzebać i
wolnym krokiem udałam się do łazienki.
Wyglądałam tragicznie, blady odcień skóry, potargane
włosy, niezmyty makijaż po wczorajszym wyjściu rozmazał się po całej twarzy aż
po szyję i moje ręce, którymi próbowałam powstrzymać spadające łzy i
najbardziej widoczne- podpuchnięte oczy od całonocnego płakania.
No więc… Dzisiaj nie patrzmy na wygląd, skupmy
się na pięknie wewnętrznym. Gdzieś to wyczytałam i niech to zostanie na kolejne
dwadzieścia cztery godziny moim hasłem dnia. Zmyłam pozostałości czarnej
maskary i związałam włosy w niedbały kok. Chwyciłam za szczoteczkę do zębów i
zaczęłam je delikatnie szorować.
Weszłam do kuchni i o rany… Już kompletnie nie
myślę. Umyłam zęby zanim zjadłam śniadanie. To przez tego głupka z kręconymi
włosami. Nie chce grzecznie wyjść z mojej głowy. Nie pozwala mi normalnie
funkcjonować. Oszaleć tylko.
Otworzyłam lodówkę i mimo że była wypełniona
najróżniejszymi smakołykami, nie miałam ochoty na nic. Straciłam apetyt. Mój
żołądek się zacisnął i odmawiał dodatkowych kalorii.
Boże, ależ ironia. Zamykanie się w pokoju,
wypłakiwanie oczu w poduszkę, głodzenie się… To brzmi jak jakieś kiepskie
romansidło, których tak nie cierpię, bo zawsze kończą się szczęśliwie dla
głównej bohaterki, ale takie rzeczy tylko w filmach. W życiu nie zawsze jest
happy end, co mnie jeszcze bardziej przygnębiło i było powodem kolejnej fali
łez po krótkiej przerwie.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i powiem
szczerze, że podskoczyłam ze strachu. To nie mogła być Jane, za wcześnie jak na
nią, mówiła wczoraj, że ustawili jej strasznie dużo zajęć i będzie spędzać na
uczelni rano, popołudnie i wieczór. Słodko.
-Stella?
Znam ten głos, właściwie aż za dobrze.
-Louis?- wstałam od stołu i, zawijając się
mocniej paskiem od szlafroka, wyszłam do przedpokoju.
-Cześć- odwrócił się w moją stronę, a jego oczy
się powiększyły- piękna jak zawsze.
-Daruj sobie te komentarze- jęknęłam, nie mając
ochoty na przekomarzanie się.
-Płakałaś?- zapytała nagle, robiąc kilka kroków
w moją stronę.
-Co? Nie. J-ja kroiłam niedawno cebulę-
skłamałam nieudolnie, pospiesznie ścierając mokre ślady na policzkach.
-Aha, taa, jasne- pokiwał głową. Wiedział, że to
nieprawda. Zresztą co tu dużo mówić? On zawsze potrafił przejrzeć prawdziwość
moich odpowiedzi. Przysięgam, nie mam pojęcia jak on to robi, ale doskonale
orientuje się w moich kłamstwach, kiedy mnie samej wydają się być bardzo
przekonujące, wręcz naturalne. -Słuchaj, wiem, że moje wczorajsze zachowanie w
aucie było szczeniackie.
-Przez grzeczność nie zaprzeczę- przerwałam mu.
-Daj mi dokończyć, dobra?- poprosił.
-Okej, przepraszam, mów, co ci leży na wątrobie-
założyłam ręce na piersi.
Potrząsnął głową i uśmiechnął się na mój mały przejaw
dobrego humoru.
-Więc: chciałem ci powiedzieć, że jest mi
przykro. Nie przemyślałem tego i tak, to faktycznie mogło być niebezpieczne. To
był samochód, włączyłaś go, a ja byłem tak głupi, żeby zaryzykować nasze
zdrowie, a przecież tak nietrudno o wypadek.
-No tak, tak, to już wiem, zdaje się, że nawet
wczoraj coś wspomniałam o zabiciu mnie- powiedziałam rozgoryczona.
Chłopak spuścił głowę zawstydzony i przełknął
ślinę.
-Przepraszam, przysięgam, że to się już nie
powtórzy- odezwał się niepewnie, nie mając odwagi podnieść oczu, zamiast tego
błądził wzrokiem po podłodze.
-Przeprosiny przyjmuję- zakomunikowałam i
posłałam mu blady uśmiech, gdy tylko postanowił na mnie zerknąć. –Ale, Louis,
nie obiecuj czegoś, czego nie możesz dotrzymać- wycedziłam i zostawiłam go tam,
gdzie stał, a sama wróciłam na miejsce przy stole w kuchni, na którym
siedziałam zanim przyszedł Tomlinson. Po drodze wzięłam szklankę i nalałam
sobie wody.
Chłopak podążył zaraz za mną i usiadł na krześle
naprzeciwko mnie. Miałam nadzieję, że przyszedł tylko, żeby przeprosić i potem
sobie pójdzie. Pomyliłam się najwidoczniej, ale cóż, nie można mieć
wszystkiego. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę o tym wczorajszym incydencie
ani o niczym innym, co z pewnością zauważył, więc nie powiedział ani jednego
słowa. Mnie pasowało, możemy pomilczeć.
Po godzinie lub dwóch (bo kto by to liczył?),
Lou zawiadomił mnie, że będzie się powoli zbierał, bo mają z chłopakami próbę
dźwięku.
-Kiedy mieliście ostatni koncert?- zapytałam
ciekawa.
-Nie wiem dokładnie- pomasował się po karku,
przez tą niezręczną odpowiedź. Zaśmiałam się.
-A w przybliżeniu?
-Trzy miesiące temu?- zamknął jedno oko i
przesunął usta na jedną stronę, kalkulując zawzięcie.
- Ja też coś mniej więcej tyle, ach, szmat
czasu- powiedziałam, dopijając moją drugą herbatę zaraz po tamtej wodzie i soku
pomarańczowym.
-Będzie fun,
mnóstwo pozytywnej energii, sama wiesz- wzruszył ramionami, uśmiechając się w
moją stronę.
-Wiem- przyznałam szczerze. –Nie ma nawet
porównania.
-Jakie plany na dziś?- zmienił temat, patrząc na
mnie przenikliwie, czekając na odpowiedź.
-Na razie nie ma, ale skoro Jane będzie cały
dzień na uczelni to może zrobię sobie maraton filmowy, nazbierało się trochę
filmów, które chciało się obejrzeć, ale nie było kiedy- odrzekłam neutralnie,
bawiąc się łyżeczką w szklance.
Louis zacisnął usta w wąską linię, zastanawiając
się nad czymś.
-A co, jeśli zmieniłbym twoją wizję spędzania
czasu?
-Zależy co proponujesz- odpowiedziałam
bezpiecznie, ani nie przystałam na jego sugestię, ani nie zaprzeczyłam. Zmuszę
go do rozwinięcia tej myśli, mam dość tych niespodzianek.
-Kino? Spacer? Zakupy? Zależy na co masz
największą ochotę. Dostosuję się- zapewnił mnie ujmującym uśmiechem i miękkim
spojrzeniem.
-Zdecydowanie spacer, jest jeszcze tyle do
zobaczenia w Londynie, a kino i sklepy mogą poczekać na kolejną okazję-
wyszczerzyłam się, przypominając sobie nasz wspólny maraton sklepowy, gdzie o
mało się nie pozabijaliśmy, a paparazzi mieli niezłą sensację. Nie, nie, za
kolejną taką akcję podziękuję, zdecydowanie spacer, bo chodzenie do kina zaraz skojarzy
się połowie świata z randką, więc lepiej nie ryzykować. Zresztą film można
obejrzeć przed telewizorem, rozkładając się na wygodnej sofie z miską popcornu
i butelką gazowanego napoju.
-Super, do zobaczenia później, pyszczku-
skwitował wyraźnie rozradowany, przytulił mnie bardzo łagodnie i znikł za
drzwiami, nim zdążyłam się zdenerwować za ponownie użycie znienawidzonego
przezwiska. Upiekło mu się teraz, ale spokojnie, zemszczę się jeszcze, nie ma
pośpiechu.
No i
znowu zostałam sama, analizując to, co się stało. Rany, umówiłam się z Louisem
tylko we dwójkę. Dla mnie to nic wielkiego, przecież mogę spędzić trochę czasu
z kumplem, ale dla niektórych będzie to kolejnym przejawem zdrady Harry’ego.
Całkiem tak samo jak było z Marc’iem. Zwykła rozmowa i wspominanie starych
czasów jakby miało być zdradą kogoś, z kim się nie jest. Ten świat jest całkiem
nienormalny, jedynym usprawiedliwieniem jest to, że nie znają prawdy.
Fanki One Direction chcą mi uprzykrzyć życie na
amen. Wtykają swoje nosy w moje życie, obserwują każdy mój ruch, a nawet
spojrzenie, żeby potem krytykować. Wypisują w Internecie takie bzdury, że
czasami się zastanawiam skąd się biorą takie bajkopisarki, bo zmyślają od
początku do końca. Czasami zastanawiam się czy ta nienawiść bierze się tylko i
wyłączenie przez to, że „randkuję” ze
Stylesem? Ale przysięgam, że te setki lub nawet tysiące gróźb są bardzo
bolesne. Nikt by nie chciał codziennie czytać, że lepiej by było, gdybyś
umarła- delikatnie mówiąc, bo nie zasługujesz, by żyć. Określają mnie
najróżniejszymi epitetami, z czego przeważająca ilość to czysta zawiść i jad,
bo mnie nie znają, a oceniają po zmanipulowanych zdjęciach, nagraniach lub
swoich urojeniach. Wtedy łatwo o opinię dziwki. Interesujące, jakby każda z
nich czuła się na moim miejscu. Też chodziłyby z podniesionymi głowami z
wiedzą, że co druga osoba życzy ci śmierci? W Internecie czują się bezkarne,
przecież wolność słowa i te sprawy, szkoda, że cierpią na tym osoby publiczne i
nic z tym nie można zrobić, a nawet jeśli, pojawią się następni „życzliwi”. W sieci każdy jest mądry, ale
niech powiedzą mi to prosto w oczy. No na pewno znajdzie się garstka odważnych,
żeby to wykrzyczeć na głos, a co z resztą? Spuszczą głowę i zamilkną. To
dopiero postawa, tylko pozazdrościć. Sami hipokryci na tym świecie.
Z rozmyśleń wyrwało mnie buczenie ze stołu. Na
wyświetlaczu telefonu pojawiły się cztery literki, przez które się uśmiechnęłam
i szybko wybrałam „odbierz”.
-Halo, mamo?
-Skarbie, co tam u ciebie? Tak dawno się
miałyśmy okazji porozmawiać- powiedziała zatroskanym głosem. Miała rację,
kiedyś mogliśmy spędzić pół dnia, prowadząc żywą dyskusję, a teraz ile minęło
od naszej ostatniej pogawędki? O wiele za dużo.
-Ach, no wiesz, Evelyn wyszukuje kolejne sesje,
wywiady, wyjścia, a potem muszę się tam pojawiać, bo niegrzecznie odmówić.
-Wiem, kochanie. Jesteś strasznie zabiegana, ale
możesz mieć pretensję tylko do siebie- zachichotała i jestem pewna, że jakbyśmy
rozmawiały bezpośrednio, a nie przez telefon, pogroziłaby na mnie palcem. –Sama
chciałaś być gwiazdą, ja i tata woleliśmy, żebyś poszła na studia- dodała, ale
bez pretensji, chyba po tak długim czasie pogodziła się z moją decyzją. Z tatą
gorzej, dalej nie może przecierpieć, że jego córka postawiła na śpiewanie. Mam
nadzieję, że kiedyś mu przejdzie.
-Tak, najlepiej, żeby dostać dyplom psychologa-
jęknęłam, znając to wszystko, co mówili o studiach, na pamięć. Co ciekawe od
skończenia liceum w domu pojawiały się ulotki z różnych uczelni krajowych, jak
i światowych, chociaż sama ich nie przynosiłam ani moje rodzeństwo, bo byłam
jedynaczką. To chyba miała być taka mała próba prowokacji ze strony rodziców,
na wszelki wypadek, jeśli zmienię zdanie, bo któryś kierunek mnie zainteresuje
na tyle, że się go podejmę. Wszystko na nic, te starania, eh. Moje serce należy
do muzyki i nie ma odwrotu, a ulotki? Jest ich tyle, że z powodzeniem można
wytapetować nimi cały dom i jeszcze zostaną.
-No najlepiej, pamiętaj, że nie jest jeszcze za
późno- załapała temat i powiedziała śmiertelnie poważnie.
-Mamo…- westchnęłam zrezygnowana, znowu szykuje
się „A co z twoją przyszłością? Nie
będziesz śpiewać do końca życia, kariera w show-biznesie jest krótkoterminowa”.
–Jak zmienię zdanie, dowiesz się o tym pierwsza, obiecuję- zapewniłam ją w
swoim przekonaniu. Nie żebym miała zmieniać swoje życie, mimo tych
nieprzyjemnych komentarzy i nienawiści skierowanych w stronę mojej osoby, ja po
prostu kocham śpiewać i jestem szczęśliwa, że mogę się tym zajmować na poważnie.
-No dobrze- dała spokój i nie ciągnęła dłużej
tej sprawy. –Wiem, że z Evelyn nie za dużo jest wolnego czasu, ale chyba
znajdujesz go trochę na spotkania z chłopakiem, prawda?- zapytała bezpośrednio.
Cofam to! Ja już wolę
rozmawiać o studiach, proszę.
-T-tak, ale on też musi dzielić ten czas między
wywiady, sesje, koncerty. Czasami jest naprawdę trudno- powiedziałam,
ubarwiając nieco moją wypowiedź. W układzie chodzi o to, żeby pokazywać się jak
najwięcej, mamy to zapisane w kontrakcie.
-Więc cieszcie się podwójnie z tych chwil, kiedy
możecie być razem- poradziła odpowiednio z troską w głosie.
-Tak, dziękuję.
-Ale mam nadzieję, że wpadniecie niedługo razem
w odwiedziny, chcę w końcu poznać mojego przyszłego zięcia, bo ileż można
czekać?- zaczęła uszczypliwie.
-Mamo- jęknęłam po raz kolejny do słuchawki- to,
że jesteśmy razem wcale nie oznacza, że się pobierzemy. Zresztą trochę za
wcześnie, żeby w ogóle myśleć o tak formalnej decyzji, nie sądzisz?
-Sądzę, sądzę- przyznała mi rację- ale kiedy
przyglądałam przed chwilą gazetę i trafiłam na wasze zdjęcia z ostatniego after
party to… no cóż, pomyślałam, że to wcale nie nastoletnia miłość, jak to było w
moim mniemaniu na początku- oznajmiła bez owijania w bawełnę. –Myślałam, że
zauroczenie się zaraz skończy i będzie po „wielkiej
miłości”, a tu proszę- usłyszałam walnięcie dłonią w kartkę papieru,
prawdopodobnie wspomnianej gazety.
Poczułam jak ciepło wchodzi na moje policzki i
przybierają odcień malinowy. Byłam tym totalnie zażenowana. Zapomniałam, że nie
tylko fani mogą kupować gazety, każdy ma do tego prawo, nawet moja mama… Ona
widziała mój pocałunek z Harrym, jakbym mogła to bym się teraz zapadła pod
ziemię. Może, gdyby nie był tak namiętny, a zwykły buziak, nie przejęłabym się
aż tak bardzo, ale teraz? O Boże… A jak ojciec zobaczy? O nie…
-Stella, jesteś?- zapytała zaniepokojona mama,
gdy milczałam zawstydzona, nie mając pomysłu, co odpowiedzieć.
-T-tak- odrzekłam nieśmiało, opierając podbródek
o rękę, a tą o stół.
-Kochasz go?- zapytała wprost, będąc ciekawa.
-Tak…- wyszeptałam do telefonu, jakbym chciała
ukryć ten fakt przed całym światem- …nie…- zmieniłam bezwiednie zdanie- …nie
wiem właściwie…- westchnęłam sfrustrowana. Nigdy nie lubiłam być taka
zagubiona, a szczególnie w uczuciach. Ta bezradność w odpowiedzi na pytanie
mnie okropnie zjadała od środka.
-Oj, kochanie- zachichotała mama- to zrozumiałe,
jesteś taka młodziutka, ale postaraj się wsłuchać w swoje serce, a nie w żadne
porady wróżek, horoskopów i inne cuda, bo tylko ty sama będziesz potrafiła
sobie odpowiedzieć, nikt inny, zapamiętaj- dokończyła ciepłym tonem głosu.
-Żeby to było takie proste- odezwałam się
zrezygnowana.
-Niestety nie jest, ale zanuć sobie swoją własną
piosenkę i może coś się rozjaśni- poradziła mi.
Tak, właśnie. Miałam piosenkę o takiej sytuacji,
w której się właśnie znalazłam, ale jak wcześniej mówiłam, życie to nie film,
życie to również nie kilka zwrotek i refren.
-Może- podsumowałam sceptycznie, nie wierząc, że
cokolwiek mi teraz może pomóc w tej strasznie zagmatwanej sprawie. Żeby powiedzenie
Harry’emu „kocham cię” było
rozwiązaniem i żebyśmy potem żyli długo i szczęśliwie- zrobiłabym to,
pojechałabym nawet teraz, ale nie mam takiej gwarancji, więc póki co muszę
czekać na olśnienie.
-No więc kiedy mogę się was spodziewać? Dacie
radę przyjechać na weekend czy jakieś plany już są?- dalej męczyła mnie o
spotkanie. Nie dziwię się, też tak bardzo chciałam ją zobaczyć, przytulić, ale
co na to mój „chłopak”?
-Nie wiem, zapytam twojego „zięcia”, czy jest wtedy zajęty, bo póki co Evelyn nic mi jeszcze
nie wstawiła do grafiku, więc ja bym mogła przyjechać- oznajmiłam.
-Zadzwoń jak tylko będziesz coś wiedzieć.
-Na pewno- zapewniłam i uśmiechnęłam się do
siebie.
-Dobrze, kochanie, kończmy. Padam z nóg, a musze
się wyspać, bo mam jutro ważną prezentację z przedstawicielami sponsorującej
firmy.
-Będę trzymać kciuki, mamo. Dobranoc*-
powiedziałam na zakończenie.
-Pa, skarbie- odrzekła ciepło i odłączyła się,
co uświadomiło mi irytujące pikanie w słuchawce. Odłożyłam telefon i
westchnęłam ciężko.
Przykro
mi, mamo, ale nic nie będzie z naszego wspólnego wyjazdu do ciebie,
przynajmniej mam takie przeczucie.
Rozejrzałam się po kuchni, wprawdzie nie jadłam
śniadania, bo mój żołądek odmawiał posłuszeństwa, ale teraz domagał się
jedzenia. Na naleśniki nie miałam ochoty, przejadły mi się w ostatnim czasie,
więc może coś z kuchni… chińskiej? Spojrzałam na książkę kucharską, która na
pewno nie należała do mnie, a już na pewno ja jej tu nie położyłam. Najbardziej
logicznym wytłumaczeniem jest to, że należy do Jane albo Lou, który mógł
zwyczajnie o niej zapomnieć przy pakowaniu się.
Raz kozie śmierć, kiedyś i tak, prędzej czy
później, trzeba będzie coś samemu ugotować. Przejrzałam spis treści, ale iście
wyszukane nazwy nic mi nie ułatwiały, więc zaczęłam przerzucać po kolei strony.
Na szczęście były obrazki, bo nie wiem, czy dalej bym cokolwiek rozumiała.
Patrzyłam też na stopień trudności w przygotowywaniu dania, bo to chyba
najistotniejsze w moim przypadku. Wszystkie cztero- i trzygwiazdkowe odpadały,
nawet nie miałam zamiaru próbować, z góry wiadomo jak to by się skończyło.
Ostatecznie zdecydowałam się na postawy kuchni chińskiej, czyli ryż polany
sosem. Wyjęłam potrzebne składniki i
postępowałam zgodnie z instrukcją. Myślałam, że będzie mi iść gorzej, ale ku
mojemu zaskoczeniu poradziłam sobie całkiem nieźle.
-Mmmm, a cóż tu tak pachnie?- usłyszałam głos
mojej przyjaciółki, co mnie zdziwiło, bo miała wrócić późno, a nie przed
południem. –Dwugodzinne okienko, profesor poszedł na zwolnienie- wyjaśniła,
widząc moją zdziwioną minę.
-Zrobiłam kurczaka po chińsku, masz może
ochotę?- zaproponowałam i nie czekając na odpowiedź, wyjęłam dodatkowy talerz.
Nie dopatrzyłam, że według przepisu, danie było dla czterech osób, więc
mogłyśmy sobie pozwolić na dokładki.
-Candy gotuje, niewiarygodne- podsumowała ze
śmiechem, gdy położyłam przed nią talerz i sztućce. –Miłość ci służy!
-Zamknij się i jedz- rozkazałam.
-Woah- podniosła ręce w geście obronnym.
–Spokojnie, po prostu nigdy nie widziałam, żebyś gotowała.
-Jestem spokojna- odpowiedziałam pacyfikując
sprawę, a tak naprawdę nie mogłam się na niczym innym skupić niż na tym, co mi
powiedziała mama. O jej odczuciach wobec mojego związku z Harrym, miłości,
propozycji przyjechania na weekend…
-Nie da się ukryć- podsumowała, przekręcając na
mnie oczami i zabrała się do konsumowania posiłku, podobnie jak ja. -Wiesz,
całkiem dobre- pochwaliła mnie w którymś momencie i wsadziła kolejny kęs do
ust.
Uśmiechnęłam się do niej w odpowiedzi.
-Jeden odcinek programu kulinarnego i jesteś mistrzynią
- zaśmiała się o mało co nie dławiąc.
-O rany, oglądałaś to?- spytałam zszokowana,
podnosząc na nią wzrok.
-Dobrze wiesz, że ja nie przepadam za
produkcjami tego typu- machnęła w powietrzu widelcem- ale moja współlokatorka
wręcz kocha One Direction, ciebie zresztą też, a jak się dowiedziała, że Niall
Horan poprowadzi program o swojej pasji, czyli z jedzeniem to siedziała z nosem
w telewizorze już godzinę przed rozpoczęciem show.
-Żartujesz!- nie mogłam w to uwierzyć. Jane
musiała mieć dopiero ubaw przy tej dziewczynie.
-Nie, wcale nie- wyszczerzyła się. –Powiedziała,
że nie da mi spokoju, jeśli się nie zgodzę obejrzeć gotującego Nialla razem z
nią, więc nie miałam wyjścia, a potem zobaczyłam ciebie z Tomlinsonem i o
matko, śmiałam się cały czas- przyznała, uśmiechając się na samo wspomnienie.-Jak
Louis uznał siebie za chef’a, a ciebie za asystentkę, te wasze docinki, bolały
mnie policzki i brzuch od tak dużej dawki humoru.
-Nie przypominaj mi nawet- powiedziałam i
uśmiechnęłam się mimo woli.
-A co się stało, że Niall nie wyszedł przed
kamerę?- zapytała pełna ciekawości.
-To wręcz niewiarygodne, ale nie wiedział, że
programie kulinarnym będzie gotował, a nie potrafi- wyjaśniłam jej dokładnie.
-No nie! Gadasz!
-Huh, mówiłam, że niewiarygodne- wzruszyłam
ramionami i słodko się uśmiechnęłam.
-Doprawdy, kto by się spodziewał, że taki
smakosz potraw jest laikiem w kuchni- pokręciła głową, ciągle nie mogąc
przyswoić tej informacji. –A moja współlokatorka cały tydzień mi opowiadała
czego to Niall nie ugotuje, zachwalała jego zdolności i w ogóle nie mogła się
zamknąć.
-Masz wesoło z tą dziewczyną, co raz jakieś
ciekawe plotki pojawiają się w sieci, telewizji, radiu czy gazetach, więc
wątpię, czy kiedyś przestanie się ekscytować.
-Ach, przestań, jakby się dowiedziała, że jesteś
moją przyjaciółką i byłaś u nas w domu w Paryżu to ja nie wiem, chyba
wyskoczyłaby przez balkon z radości- gdybała Cantwell. –I że jakby nie musiała
wtedy wyjeżdżać, miałaby okazję poznać One Direction, o rany.
-Zgon na miejscu- podsumowałam, włożyłam puste
talerze do zlewu i sięgnęłam po płyn do naczyń.
-Niewykluczone, a właściwie bardziej niż
prawdopodobne- spuentowała.
-Ona też przyjechała do Londynu?- zadałam
nurtujące mnie pytanie.
-Tak i nie wiem jakim cudem, ale przydzielając
pokoje na uczelni, trafiłam kolejny raz na nią, to jakieś fatum, inaczej tego
nazwać nie można.
-Jeśli chcesz możesz mieszkać ze mną, nie widzę
problemu, pokojów tu dostatek, tylko wybierać zostało- uśmiechnęłam się blado i
umyte talerze włożyłam do suszarki na górze w szafce.
-A co się stało, że Louis zabrał swoje rzeczy w
walizkach i wyszedł tak po prostu?
-N-no bo ja…- starałam się wysłowić, pomagając
sobie gestykulacją- wyrzuciłam go no- wykrztusiłam z siebie w końcu.
Dziewczyna ściągnęła pytająco brwi i zapytała:
-Dlaczego?
-Oj, zwyczajnie, zasłużył na to- odpowiedziałam
półgębkiem, nie chcą dalej prowadzić tej konwersacji.
Pokiwała głową w zrozumieniu i zerknąwszy na
zegarek, wstała z krzesła.
-Muszę iść, zanim przejadę przez te korki to
będę już spóźniona- westchnęła na wizję traffic
jam’u i nieustającej bieganiny po ulicach Londynu. Nie zazdroszczę. –I
wrócę strasznie późno, nie pogadamy sobie dzisiaj- zrobiła smutną minkę, ale
widać, że jej ulżyło, gdy zobaczyła, że już nie wypłakuję oczu w poduszkę, jak
to miało miejsce rano.
-No stress, Jane, ty tam sobie spokojnie
studiuj, a ja się umówiłam z Louisem- odrzekłam i machnęłam ręką w jej stronę,
żeby się nie przejmowała, bo sama siedzieć w domu i zanudzać się nie będę.
-Niech pomyślę, kiedy jesteśmy w Paryżu- pomaga
ci bezinteresownie, kiedy do ciebie przyjeżdżam- mieszka z tobą, kiedy go
wyrzucasz- od razu umawiacie się nie spotkanie. To faktycznie nie jest tak, jak
myślę- podsumowała, zakładając dłonie na biodrach przez chwilę i zaraz odeszła
od progu, wychodząc na klatkę schodową przez drzwi do apartamentu.
Jane, nożesz no, to naprawdę nie jest tak, jak
myślisz. Ja i Louis jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy się kłócą
niemiłosiernie, ale to nieodłączna część tej naszej szalonej przyjaźni. Czasami
też potrafimy spędzić czas normalnie i bez większych szkód. Okej, kogo ja
oszukuję? My się pozabijamy, taka nasza przyjaźń…
2
-Lou, mówiłeś ponad dwadzieścia minut temu, że
zaraz będziesz, gdzie jesteś?- powiedziałam, gdy tylko odebrał połączenie.
-Jestem niedaleko, ulica to…- przeciągał
zapewnie spoglądając na ogrodzenia i domy, by znaleźć interesującą go
informację.
-Nie podawaj mi żadnych ulic, dobrze wiesz, że
nie wiem gdzie co jest- uprzedziłam go.
-Faktycznie- wycedził zrezygnowany. –Nie
denerwuj się, okej? Zaraz będę, naprawdę- rozłączył się, a ja opadłam na
krzesło i położyłam czoło na stole, stukając nerwowo palcami o jego
powierzchnię.
Najbardziej doceniam punktualność, a on już
podpadł pod tym względem tyle razy, że nie zliczę na palcach obu dłoni.
Powinien się wstydzić, żeby to dziewczyna na niego czekała, nieważne, czy to
randka, czy zwykłe spotkanie. Wstyd na całej linii.
W końcu zadzwonił do drzwi, a to dziwne, bo Lou
nigdy tego nie robił, wchodził jak do siebie, rano również, ale skoro nie
nauczył się jeszcze, by być na czas, to może chociaż będzie pukał, a nie od
razu łapał za klamkę. Zawsze można pomarzyć, co nie?
Otworzyłam drzwi na oścież i musiałam przyznać,
cuda się zdarzają. Louis Tomlinson grzecznie stoi przed drzwiami i używa
dzwonka. Oby tak zostało na zawsze!
-Cześć- powiedziałam, zakładając ręce za siebie
i uśmiechnęłam się słodko.
-Cześć- odpowiedział. Wziął głęboki wdech i
dodał: -Przepraszam, że się spóźniłem.
-Louis, ty już lepiej nie przepraszaj, tylko
wychodź pół godziny wcześniej przed umówionym czasem, dobrze ci radzę- poklepałam
go po ramieniu, zaciskając usta w wąską linię.
Pokiwał głową na znak, że rozumie, na co
uśmiechnęłam się blado i minęłam próg, zamykając za sobą drzwi tak, że teraz
oboje staliśmy na klatce schodowej.
-Gotowa na przygodę?- zapytał już bardziej entuzjastycznie.
-Brzmi nieźle, tylko żebyś mnie nie rozczarował
i tym razem- zastrzegłam sobie.
-Phi, jakie „i
tym razem”? Czy ja cię kiedykolwiek
wcześniej zawiodłem? No nie wydaje mi się- udał obrażonego- nie wolno tak
kłamać- dodał i pokręcił na mnie głową.
Przewróciłam na niego oczami. Czepia się
szczegółów, głupek jeden.
-Rozchmurz się, pyszczku- użyłam tego samego
przezwiska na niego, które ona wymyślił dla mnie.
-No nie!- krzyknął głośno. –Wszystkie prawa
zastrzeżone!- uzupełnił swój protest z przekonaniem. –Nie dałaś „copyrights”, mogę cię podać do sądu, nie
wywiniesz się- zapewnił swoją rację.
-Oczywiście, że się nie wywinę, pyszczku-
przytaknęłam, ponownie go nazywając tą „cudną”
ksywką.
-Stella!- jęknął zrezygnowany, wiedząc, że byłam
w nastroju na takie przekomarzanie się i że z pewnością ze mną nie wygra.
-Tak?- udałam, że nie wiem o co chodzi.
Westchnął ciężko, a ja zachichotałam na jego
reakcję. Mogłam się mentalnie cieszyć.
Widzisz, Lou, wygrałam twoją
własną bronią! Hihihihi.
-Gdzie idziesz? Do samochodu- rozkazał,
złapawszy mnie za ramię i obróciwszy w stronę auta.
-Kpisz czy jak? Ja i ty w samochodzie? I to
razem? Mam ci przypomnieć, jak to się skończyło ostatnim razem czy sam już
pamiętasz?- zadawałam pytania tak szybko, jakbym je wystrzeliwała z procy.
-Przysięgam, że będę się zachowywać przyzwoicie
i nie narażę nas na niebezpieczeństwo- zrobił skruszoną minę oraz oczy małego,
proszącego szczeniaczka. Eh, to za dużo jak na moje nerwy. –Na mały palec, o
popatrz- dopowiedział szybciej niż zdążyłam powiedzieć „okej, jedźmy” i zaplątał nasze najmniejsze paluszki prawych dłoni
ze sobą.
-To znaczy, że jak złamiesz obietnicę, będę
mogła go uciąć?- zapytałam mając wątpliwości w tej kwestii. Otworzył bezwiednie buzię na moje pytanie.
Zdecydowanie się czegoś takiego nie spodziewał. Jego oczy rozszerzyły się
dwukrotnie i miałam wrażenie, że zaraz będzie zbierać szczękę z ziemi. Kiedy
ostatecznie dotarły do niego moje słowa, wyrwał szybko swój palec i schował
całą rękę za plecami. –Oh, wystarczyło powiedzieć „nie”- pokręciłam głową z politowaniem i ruszyłam do dobrze znanego
mi pojazdu. Usadowiłam się na siedzeniu pasażera, tym razem bez pomyłki, a
szatyn zaraz usiadł za kierownicą.
-Lou, możesz mi powiedzieć łaskawie co to tu
robi?- wskazałam na puchate kajdanki przypięte do metalowej rurki przy oparciu
na głowę mojego fotela.
-Muszę mieć w pogotowiu takie rzeczy, wiesz, na
wszelki wypadek, wydajesz się ostatnio bardziej agresywna niż zwykle-
powiedział z zadziwiającą powagą, ale po chwili nie wytrzymał i parsknął
śmiechem. Trzepnęłam go w ramię, czego się nie spodziewał. –Ałaa, za co to
było?
-Za brak taktu- wycedziłam przez zaciśnięte
zęby.
-Luz, Cands- zaśmiał się i wrzucił wsteczny
bieg, by móc wycofać z miejsca parkingowego.
Za minutę znaleźliśmy się na głównej drodze.
Patrzyłam przez okno, ale jak kamień w wodę, nic nie wyglądało znajomo, znowu
nie wiem gdzie mnie pasiasty wywozi. Jazda nie trwała długo, bo zaraz ponownie
staliśmy na parkingu, ale innym. Spojrzałam pytająco na chłopaka, który w tej
chwili wysiadał na zewnątrz. Nachylił się.
-Małe zakupy po drodze- poinformował mnie i
machnął ręką, bym wychodziła.
-A co będziemy kupować?
-Eeee, nie wiem, ale się zaraz dowiemy, Harry
dał mi listę, którą gdzieś… wsadziłem…- powiedział, przeszukując dokładnie
każdą z kieszeni kurtki. –Chłopaki nagrywają dzisiaj swoje partie do nowej
piosenki, więc będą siedzieć do późna, jeśli nie do jutra rana w studio, więc
dostałem to bojowe zadanie do wykonania, bo śpiewam tylko w refrenie- wyjaśnił,
biorąc wózek na zakupy.
-A ja zostałam uroczą asystentką.
-W rzeczy samej- wyszczerzył się do mnie.
-Okej, im szybciej skończymy tym lepiej, więc co
jest tam napisane?- zapytałam, zerkając na kawałek białego papieru. Louis go
rozłożył, lecz lista poleciała w mgnieniu oka do ziemi i to jeszcze nie był jej
koniec, bo nie rozwinęła się do końca.
-Dlaczego Harry nas tak nienawidzi?- jęknął
Louis, walcząc z papierem.
-W takich chwilach też się nad tym zastanawiam-
wymamrotałam niepocieszona.
O MÓJ BOŻE, TO LOUIS Z ONE DIRECTION!
JEST Z NIM STELLA KANE!
CHCĘ AUTOGRAF!
ZRÓBMY SOBIE Z NIMI ZDJĘCIE!
Takie i podobne komentarze oraz piski
usłyszeliśmy za swoimi plecami. Nim zdążyliśmy się z Tomlinsonem spostrzec, już
byliśmy otoczeni przez grupę fanek, błagających o zdjęcie, autograf, uścisk
dłoni czy piszczących na sam widok kogoś sławnego.
Z radością z nimi porozmawialiśmy, oczywiście,
jeśli się dało rozmawiać, bo ciężko z kimś zamienić parę słów, jeśli tylko kiwa
głową, wpatrując się w ciebie lub krzyczy prosto w twarz z ekscytacji.
Zrobiliśmy kilka zdjęć i podpisaliśmy się tam, gdzie fan sobie zażyczył, a
potem rozeszli się, zostawiając nas ponownie we dwójkę.
-Ani chwili spokoju- mruknął Lou.
-Powinieneś się cieszyć, że to fanki, a nie
hejterzy- poprawiłam go.
-No może i racja- przyznał. –Ymm, gdzie jest
lista?- pisnął spanikowany, przeszukując ponownie kieszenie.
-Mam połowę- powiedziałam, pokazując mu ją na
dowód. –Ale nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest druga- spojrzałam nerwowo na
podłogę, ale moje oczy nie spostrzegły tego, czego oczekiwałam.
-O rany- jęknął szatyn. –Wszystko przeciwko
mnie.
-Tak bywa- uśmiechnęłam się słodko w stronę
Louisa, a co ten spochmurniał.
-Nienawidzę cię- powiedział półgębkiem.
-Lubisz mnie, ja to wiem- odrzekłam triumfalnie.
-Eh, czytaj po kolei- skinął w stronę białego
światka papieru.
-Szampon do włosów. To czekaj, widziałam gdzieś
alejkę z kosmetykami- rozejrzałam się- tam- wskazałam i poszliśmy w wyznaczony
kierunek. –Adnotacje- czytałam dalej- do włosów delikatnych, naturalnie
kręconych, poprawiających ich skręt, witalność, rozczesywanie, objętość i
połysk. Co za wymagania, większe niż u kobiety…- skwitowałam patrząc się dalej
na kartkę, czy to aby rzeczywiście jest na poważnie i mamy się tego trzymać.
-I mamy niby znaleźć jeden pasujący spośród
tysiąca? Przecież to zajmie cały dzień na jedną rzecz- rzekł Louis, spoglądając
na dziesiątki półek z samymi szamponami i nie było widać ich końca.
-Ale dzisiaj jęczysz, ja nie wiem, zupełnie jak
nie ty- potrząsnęłam lekko głową z niedowierzaniem i sięgnęłam po jakąś
przypadkową butelkę, która akurat była na półce. –Ten będzie dobry- wzruszyłam
ramionami i ruszyłam dalej. –Teraz pasta do zębów- oznajmiłam- to tam-
wskazałam kierunek.
-Specjalne życzenia?- wetknął głowę na moje
ramię, patrząc na czarne napisy.
-Do zębów wrażliwych, wybielająca, mocno
miętowa.
-To będzie, to będzie, to będzie…- myślał
Tomlinson przed półkami z tubkami past.
Przekręciłam na niego oczy i podobnie jak
wybierałam szampon, wzięłam pastę, a następnie podążyłam dalej alejką w
poszukiwaniu żelu pod prysznic.
-Tak myślałem, że to właśnie ta, już miałem po
nią sięgać- krzyknął za mną Lou, broniąc się jak lew i popchał wózek za mną.
Aha, oczywiście, tłumacz się dalej- pomyślałam i
machinalnie jeden z kącików moich ust podniósł się ku górze.
-Hmm, nie ma żadnych warunków? Czy to znaczy, że
damski żel też usatysfakcjonuje pana Stylesa?
-Zależy w jakim przypadku- Tomlinson uśmiechnął
się znacząco w moją stronę i chwycił jedno z opakowań, które w sekundę znalazło się przy naszych
innych zakupach.
O-kej, łapię aluzję.
Jeśli mielibyśmy się tak roztkliwiać nad każdym
produktem, czytać etykiety i dopasowywać do informacji na marginesie listy,
musielibyśmy spędzić tutaj całą noc, ranek i następne popołudnie, żeby móc
opuścić sklep wieczorem, czyli dwadzieścia cztery godziny wyjęte z życia jak
nic. Na szczęście pamiętaliśmy niektóre rzeczy, które były we wspólnym domu Lou
i Harry’ego, więc mieliśmy ułatwioną sprawę. Jedno zerknięcie na opakowanie i
produkt już ląduje w koszu.
-No, no, no, kogo ja tu widzę?- usłyszałam
znajomy głos zaraz po mocnym zderzeniu się wózków na zakupy.
-No co za niespodzianka- powiedziałam. Szkoda,
że taka niemiła- w domyśle. –W ogóle się tu ciebie nie spodziewałam, Debbie-
zwróciłam się do brunetki, ściągając nieznacznie brwi.
Tomlinson spojrzał na nią, skinając
niezauważalnie głową jako „cześć”, na
co ona zareagowała tak samo. Wiadomo- znają się, nawet ona wspominała o reszcie
zespołu, wtedy na after, więc mogę dać sobie rękę uciąć, że zostali sobie
wcześniej przedstawieni.
Powiało chłodem.
-Ja też nie myślałam, że na was wpadnę, ale
świat taki mały, co nie, Louis?- odwróciła ode mnie wzrok, wbijając go w
chłopaka, który od pierwszej sekundy przypadkowego spotkania dziwnie zamilkł.
-Strasznie mały- przytaknął jej półszeptem,
odkasłując lekko. –Co robisz w Londynie?- zapytał równie cicho.
-Interesy i przyjemności- posłała mi chytry
uśmiech przy wymienianiu drugiego powodu przyjazdu. –Ojej, przepraszam was na
sekundkę- powiedziała, szukając w torebce telefonu, który zaczął dzwonić
niemiłosiernie głośno na pół sklepu, jeśli nie na cały.
Wykorzystując moment, Louis zadał mi pytanie:
-Znacie się?
-No niestety tak- szepnęłam w jego stronę,
zniesmaczona tym, że znowu ją widzę.
-Co za entuzjazm- pochwalił ironicznie,
zakrywając swoje usta od strony szatynki.
Nie uszło naszej uwadze też to, co mówiła do
telefonu, gdyż nieomal darła się, a nie normalnie mówiła.
-Tak?... Nie, skądże …
Oczywiście, że mogę… Jeśli będzie na to ochota… Ciebie? Nie… Może się spotkamy,
wtedy będzie sympatyczniej… To mnie nie interesuje, interesujesz mnie ty… Za
godzinę?... Idealnie! Do zobaczenia- zakończyła rozmowę z triumfalnym uśmiechem na
twarzy.
Chciałaś powiedzieć, że przyjechałaś tu głównie
przyjemności, prawda, Debbie? Ta rozmowa na to wskazuje. Błyskotliwe teorie
Stelli zawsze się sprawdzają.
Posłałam jej blady uśmiech, najsztuczniejszy ze
wszystkich jakie tylko kiedyś zawitały na mojej twarzy, ale nie będę robić
żadnej afery na środku sklepu, gdzie każdy może nas zobaczyć, podsłuchać,
nagrać, zrobić zdjęcia czy Bóg wie co jeszcze. Nie potrzebuję kolejnych złych
opinii na mój temat albo stwierdzeń, że się wywyższam, bo woda sodowa uderzyła
mi do głowy.
-Wiecie, jak tak na was patrzę to myślę sobie,
że całkiem dobry z was duet, trzymajcie się tego, dobrze radzę- zaczęła
wyniośle, rzucając głównie na mnie pogardliwe spojrzenie , gdy z powrotem do
nas podeszła.
-Potrafimy o siebie zadbać bez twoich cennych
uwag, teraz musimy już iść- wycedził Louis przez zaciśnięte usta i chwycił
mocno mój prawy nadgarstek, ciągnąc mnie dalej do stoiska z mrożonkami. Ja i
Debbie zmierzyłyśmy się oczami, a ta dodatkowo uśmiechnęła się lekceważąco i
jej usta wypowiedziały bezgłośnie „jesteście
żałośni”.
Dobra, mogę zrozumieć, że ona mnie nie cierpi,
bo ma ochotę na Harry’ego, który jest ze mną, no… przynajmniej oficjalnie, ale
co ma do tej nienawiści Lou? To było co najmniej dziwne i musiałam się
dowiedzieć o co tak faktycznie chodzi. Ona raczej mi tego nie powie, więc
informacji musiałam szukać u szatyna, który zaciskał dłoń na mojej ręce i to
bolało. Tak, tu zdecydowanie coś jest na rzeczy.
-Louis, puść, nie czuję już palców- pisnęłam
cicho, chcąc się uwolnić z tego żelaznego uścisku.
-Przepraszam- zrobił to, o co poprosiłam,
zupełnie będąc nieświadomym, że zatrzymał przepływ krwi w mojej kończynie.
-Czemu jesteś tak zestresowany?- zapytałam,
zauważając, że kurczowo zaciskał szczękę, a dłonie zamknął w pięściach.
-Co? Nie jestem zestresowany, po prostu mi tu
zimno- skwitował gorzko, unikając kontaktu wzrokowego.
-Wiesz co? Ale takie bzdury to możesz wciskać
komuś innemu, a nie mnie- zakomunikowałam mu. –To przez nią?- skinęłam głowę w
miejsce naszego „przeuroczego”
spotkania. –Co ci zrobiła?
-Nic, Stella, nic mi nie zrobiła, przestań
szukać dziury w całym- odpowiedział półgębkiem.
Uuuu, nie „Candy”
albo „Cands”, a po imieniu? Ty
kłamco, chcesz mi zamydlić oczy i uśpić moją czujność? Ale póki co odpuściłam,
bo i tak nie jest skłonny powiedzieć mi nawet słówka na ten temat, nie ma co
się kłócić, poczekam na lepszy moment.
-Co jeszcze zostało na liście?- zapytałam, chcąc
zmienić temat na neutralny.
-Już patrzę- rozwinął papier i przeczytał- mleko
i kostka masła.
-Okej- odrzekłam i wzięłam odpowiedni karton
białej cieczy- mleko jest, masło tam- wskazałam na półkę, do której nie
dosięgłabym z powodu mojego niskiego wzrostu, na szczęście Louis bez problemu
sobie z tym poradził.
-Wszystko- podsumował, analizując drugi raz
wypisane maczkiem nazwy na kartce.
-Wszystko z połowy listy- przypomniałam mu, bo
przecież wśród fanów zaginęła druga część.
-No ale i tak nic nie wymyślimy- jęknął chłopak.
–Harry najwyżej jutro sam dokupi to, czego zabrakło.
-Jak uważasz- przytaknęłam neutralnie.
Skierowaliśmy się do kasy, gdzie okazało się, że
kasjerka jest moją fanką, a Louisa w ogóle nie kojarzy, nawet po jego
podpowiedziach. Niemalże popłakałam się ze śmiechu, kiedy tłumaczył jej, jak
się wymawia jego imię poprawnie, bo kobieta myślała, że to jest „Lewis”, a nie „Louis” i że szatyn żył od początku w błędzie, więc sama chciała go
uświadomić. To była chyba najlepsza część dnia, taka dawka humoru, że starczy
na kolejny tydzień.
Spakowaliśmy wszystkie zakupy do bagażnika. Ja
wsiadłam do środka samochodu, a chłopak odprowadził szybko wózek i zajął
miejsce kierowcy.
-O mój Boże! Już tak późno? Strasznie długo
byliśmy w tym sklepie- zdziwiłam się, patrząc na zegarek. –Muszę wracać do
domu, zaraz wróci Jane, a nie ma kluczy, by otworzyć drzwi- wyjaśniłam.
–Odwieziesz mnie?- spojrzałam na niego błagalnie.
-Jasne, ale co z tym spacerem?- zapytałam lekko
zawiedziony.
-Możemy go przełożyć, co ty na to?- uśmiechnęłam
się do niego, gdy oderwał na chwilę wzrok z ulicy.
Pokiwał głową na znak, że się zgadza i
odwzajemnił lekko uśmiech.
Po niedługim czasie byliśmy pod budynkiem, w
którym mieszkałam. Podziękowałam Tomlinsonowi za wyciagnięcie mnie z domu, bo
zawsze w towarzystwie weselej i nawet jeśli to było zwykłe robienie zakupów w
hipermarkecie, to i tak było miło, oczywiście jeśli przymknąć oko na Debbie
albo najlepiej wyciąć fragment wspomnień z jej udziałem.
-Cands, oddaję ci jeszcze twoje zapasowe klucze-
powiedział i wyciągnął je z kieszeni. Spojrzałam na nie, na srebrnym kółku
zawieszony był ten od klatki schodowej i drugi od apartamentu oraz zawieszka-
literka „S” z cyrkoniami, taka sama
jak przy drugim zestawie kluczy, który należał do mnie.
-Dzięki- posłałam mu łagodne spojrzenie. –Jedź
ostrożnie- poprosiłam, wysiadając z pojazdu.
-Ymm, czekaj!- powstrzymał mnie przed
zamknięciem drzwi. Uniosłam brew ku górze z ciekawości, dlaczego to zrobił.
–C-czy może nie zechciałabyś… Zastanawiałem się… Przyjdziesz jutro na nasz
koncert?- zapytał nieśmiało.
-Może bym przyszła, ale z tego co mi wiadomo
wszystkie bilety zostały wyprzedane w trzynaście minut, więc…- rozłożyłam
bezradnie ramiona i zrobiłam podkówkę z ust.
-Czym ty się martwisz?- pokręcił głową z
niedowierzaniem i wyciągnął ze schowka samochodowego dwa bilety z przepustkami
za kulisy, które od razu mi wręczył.
Zacisnęłam usta w wąską linię, spoglądając to na
kolorowe skrawki papieru, to na chłopaka.
-Nie wiem czy mogę je przyjąć- powiedziałam śmiertelnie
poważnie.
Przewrócił na mnie oczami.
-Jesteś niemożliwa!
Uśmiechnęłam się szeroko, to niemal jak
komplement!
-Nie marudź. Weźmiesz ze sobą, np. Jane i widzę
was tam jutro, rozumiemy się?- chciał dostać potwierdzenie.
-Ale-
-Cands, bez żadnego „ale”- westchnął ciężko. –Podejmij raz męską decyzję, dobra?
-Jak ty dzisiaj przy wybieraniu jogurtu, a
właściwie posypki do niego? „Czekoladowe
kulki to nie to samo co czekoladowe gwiazdki”- zaśmiałam się na samo
wspomnienie.
-Bo to naprawdę nie to samo- bronił się, robiąc
minę niezadowolonego dziecka.
-Jasne, jasne- przytaknęłam, znając swoje racje.
–Dobra, Lou, do zobaczenia jutro- powiedziałam, na co się rozpromienił, bo to
było równoznaczne z tym, że się zgodziłam pojawić na ich show. Zamknęłam za
sobą drzwi i patrząc jak odjeżdża, skierowałam się do domu.
*w USA jest wieczór/noc, a w Londynie ranek
__________________________________________________
Soł... Będąc w 1/3 części pierwszej w umyśle krzyczałam "NO PRZECIEŻ STYLES CIĘ KOCHA, BOŻE JESTEŚ NAIWNA JAK TE LASKI Z TELENOWELI MEKSYKAŃSKIEJ (swoją drogą raz miałam fazę na jedną fjnsajfnbaj <3) MASZ MU TO POWIEDZIEĆ I Z NIM BYĆ!"
OdpowiedzUsuńAle później Louella... No sorry Miętus, ale Louella jest tylko jedna lol
totalnie mnie uszczęśliwiła *O*
i coś mi się wydaje, że pan Tomlinson się zakochał *O* czyżby Cands łamaczka serc? (dis is hał tu bi a hartbreeejkaaaa coś tam lalalala love you)
Next thing..
"do włosów delikatnych, naturalnie kręconych, poprawiających ich skręt, witalność, rozczesywanie, objętość i połysk." ahahahahahahaha <3 mistrz tego rozdziału XD
mocno miętowa pasta do zębów.. hmm hmmm
ah te podteksty
nom i teges... chciałam powiedzieć iż bardzo się cieszę, że dodałaś dzisiaj rozdział i jeszcze taki Louellowy <3333333333333333333333
tak, troszeczkę chce mi się już spać...
teraz czekam z niecierpliwością na następny, ale nie rób już więcej wokół siebie dram udając, że wyjeżdżasz hahah
pisała nieogarnięta i śpiąca (bo spałam tylko 8 godzin) Patka x
BEST KOMENTARZ EVER! HAHA
UsuńZgadzam się!
UsuńZachowywała się jak idiotka, myśląc, że Harry jej nie kocha, ale zawsze w tych momentach myślałam: 'tak! tak! idź ty cholero jedna do louisa, zostaw harry'ego!' i spełniło się (no nie do końca, ale louella <3 )! Błagam, daj w następnym odcinku louellę, dużo louelli!!! harella tu nie pasuje, a Lou już się zakochał, no!
sofhrifhrufhrguifdghrdughriyuhsiuhvg kocham cię Mięta *O*
OdpowiedzUsuńJa już miałam nadzieję że Lou nie przyjdzie, a zamiast niego pojawi sie Hazz, a tu lipa. zawiodłaś mnie ;<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
A ta Debbie to mnie tak denerwuje że masakra! Z nia będzie jakaś afera, mówię ci!
Coś mi się wydaje że Lou się kocha w Stelli.. oo tak o to też będzie afera i kłótnia między nim a Harrym
@Im_A_Fruit
http://what-if-we-have-never-met.blogspot.co.uk/
Fantastyczny rozdział <3
OdpowiedzUsuńJej, ja wchodzę przypadkowo na blogger'a, a tam "Mięta o You are my fake boyfriend... – 2 godziny temu" ^^.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle cudowny ^^. Tylko teraz tak nie wiem, czy "shippować" Harellę czy Louellę... Póki co byłam za tym, aby Stella była z Harrym ale Lou komplikuje...
No cóż, nic tylko czekać na następny rozdział ^^.
Pozdrawiam!
PS: Zakupy mnie totalnie rozbroiły: Adnotacje - czytałam dalej - do włosów delikatnych, naturalnie kręconych, poprawiających ich skręt, witalność, rozczesywanie, objętość i połysk." xD.
Jestem fanką Harelli i nie wiem co Ci zrobię, jak oni nie będą razem.:) Kocham to opowiadanieee :D
OdpowiedzUsuńJa tak bardzo chcę, żeby Stella była z Lou!! Rozdział przecudowny xx
OdpowiedzUsuń1. ten rozdział pobił wszystkie inne jeśli chodzi o to, na którym śmiałam się najbardziej, a jeśli się nie śmiałam to i tak uśmieszek cały czas gościła na moim ryjku.
OdpowiedzUsuń2. jdsfvoiewaghvnwjeahnciweahiuwhe ale by było gdyby rzeczywiście lou zakochał się w stelli, o ja pierdole.
3. Nosz kurwa mać, ta Debbie to mnie wyprowadza z równowagi! gdybym ja była na miejscu stelli, ta baba nie miałaby już włosów #sorrynotsorry
4. Cieszę się, że nie musiałam czekać na ten rozdział tak długo jak na poprzednie, chociaż...
5. K-O-C-H-A-M C-I-Ę!
6. Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i.. do zobaczenia w następnym rozdziale!
Louis :3333
OdpowiedzUsuńHaha ale ja i tak jestem team Harry ;P
Normalnie kocham ten rozdział :D Ciekawe co się zdarzy na tym koncercie ;D I zastanawiam się, kto dzwonił do tej suki Debbie i co ona zrobiła biednemu Lou...
Ja naprawdę nie wiem jak ty to robisz, że rozdziały są takie długie, a pytań jest coraz więcej...
No nic, zostaje mi tylko czekać na następny rozdział i życzyć ci dużo weny ;)
http://just-like-a-mirror.blogspot.com/
Ooo.. Nie wiem co powiedzieć! Rozdział jest taki... Miętowy ^^ czyli w sam raz choć żal mi Stelli z powodu jej rozterek sercowych - nie zazdroszczę! ;)
OdpowiedzUsuńWszystko w porządku, ale jeżeli byś mogła zmień kolor czcionki na czarny. Niektórzy wzrokowcy (w tym wypadku ja i mój przyjaciel) mamy problem ze skoncentrowaniem się na czytaniu.
OdpowiedzUsuńhttp://flowersareourbeginning.blogspot.com/
zapraszam do mnie :)
Czcionka jest czarna, ale przez przezroczystość ramek wydaje się dużo jaśniejsza. Hmm, ty i przyjaciel? Czyli kto?
UsuńSuper rozdział :)
OdpowiedzUsuńHej! Twoje opowiadanie jest cudowne, dlatego naminowałam cie do VBA. Więcej informacji znajdziesz u mnie na blogu :*** http://diamonds-in-the-sun-1diriri.blogspot.com/ I tak przy okazji nie mg się doczekać na next'a, mam nadzieję, że pojawi się szybko. <3
OdpowiedzUsuńMoże byś tak zrobiła że 1D i Stella stworzą piosenkę która będzie opowiadać o dwójce przyjaciół walczących ze sobą 1 będzie Harry a 2 Louis i na koniec teledysku Lou i Candy się pocałują ? Jak coś to tylko koncepcja :)
OdpowiedzUsuń[To znowu ja :D] Lub prywatnie Lou i Candy będą razem , jej uczucie do loczka wygaśnie Jedak potem powróci jak np Harry prywatnie będzie z Taylor ?
UsuńWalczących ze sobą o dziewczynę [ sr ale jestm nie ogarem :D ]
UsuńNie ma sprawy, też jestem czasami nieogarnięta, więc wiem jak to jest ;D Pomyślę nad tymi pomysłami, właściwie brałam je pod uwagę (bycie z Lou prywatnie; ich dwóch walczących o jej serce) i ciągle biorę, bo póki co nie podjęłam ostatecznej decyzji na zakończenie opowiadania ;)
Usuń